Strona główna / Aktualności / Badali ich wykrywaczem kłamstw

Badali ich wykrywaczem kłamstw

To jedna z pierwszych spraw, w której słupecki sąd zdecydował się na użycie wykrywacza kłamstw. Była to bowiem jedyny sposób, by ustalić kto ma rację – policja czy mieszkanka gminy Ostrowite, która twierdzi, że skradziono jej auto.

Sprawa ma swój początek w maju 2012 r. Tego dnia do słupeckiej komendy wpłynęło zgłoszenie o kradzieży samochodu. Wynikało z niego, że nieznani sprawcy ukradli citroena c3 zaparkowanego przed posesją właścicielki – mieszkanki gminy Ostrowite. Policjanci od początku mieli poważne wątpliwości, czy auto rzeczywiście zostało skradzione. Podejrzenia śledczych wzbudziło też to, co działo się z autem przed rzekomą kradzieżą. Mąż właścicielki kupił je rok wcześniej jako powypadkowe, za 9 tys. zł. Przez rok sam je naprawiał we własnym warsztacie, po czym zarejestrował na żonę i wykupił auto casco, płacąc tylko pierwszą z czterech rat. Policjanci doszli do wniosku, że mieszkaniec gminy Ostrowite przeliczył się z kosztami naprawy samochodu, nie przewidział wysokich cen używanych części, dlatego auto naprawił po kosztach. Dwa miesiące później policja dostała zgłoszenie o kradzieży citroena. Ostatecznie śledczy doszli do wniosku, że żadnej kradzieży nie było. – Poczynione ustalenia, w szczególności niejasne okoliczności zniknięcia pojazdu, budzące zastrzeżenia zachowanie zawiadamiającej i pokrzywdzonego, dysponowanie przez dwa dni od momentu kradzieży kluczykiem mogą wskazywać na to, że utrata pojazdu nie nastąpiła wskutek przestępstwa kradzieży – napisał policjant w uzasadnieniu umorzenia dochodzenia. W tej sytuacji ubezpieczyciel odmówił wypłaty odszkodowania z auto casco, które – gdyby stwierdzono kradzież – wynosiłoby 28,5 tys. zł.

Właścicielka citroena nie zaskarżyła decyzji o umorzeniu dochodzenia. Jak się jednak okazało, z ustaleniami śledczych się nie pogodziła. Trzy lata po zgłoszeniu kradzieży o pieniądze z auto casco zdecydowała się walczyć w sądzie. Domagała się od ubezpieczyciela wypłaty 28,5 tys. zł z odsetkami.

Sąd cywilny, który zajął się rozpatrzeniem sprawy musiał ustalić czy było tak, jak uznała policja, czy rację ma właścicielka i jej rodzina. Wszyscy bowiem na rozprawach zapewniali, że auto zostało skradzione. – Nie wiem czemu policja mnie podejrzewa – twierdził w sądzie mąż właścicielki citroena. Aby ustalić, jak było naprawdę, sędzia zdecydował się na skorzystanie z nietypowych narzędzi. Męża i córkę właścicielki citroena, za ich zgodą, skierował na badania wariografem, czyli wykrywaczem kłamstw. Na niewiele się to jednak zdało. Mężczyzna w trakcie badanie często brał głębokie oddechy, przez co nie można było uzyskać wiarygodnych wyników. – Biegły nie jest w stanie stwierdzić, czy branie głębokich wdechów przez badanego, jak również zgłaszane dolegliwości zdrowotne są celową próbą wpłynięcia badanego na wyniki badań, czy też wynikają z faktycznego jego stanu zdrowia – czytamy w sprawozdaniu z badania wariografem. Badanie córki właścicielki też nie dało odpowiedzi na pytanie, czy mówi prawdę. Biegły uznał je za nierozstrzygnięte m.in. ze względu na długi czas, jaki upłynął od zgłoszenia kradzieży auta.

Ostatecznie, właścicielka citroena przegrała proces. Nie dość, że nie dostanie ani złotówki odszkodowania, będzie musiała jeszcze zapłacić ponad tysiąc zł ubezpieczycielowi, jako zwrot kosztów poniesionych na prawnika. Uzasadniając wyrok sędzia Piotr Kuś podkreślał, że właścicielka citroena nie udowodniła, że do kradzieży faktycznie doszło. Co prawda wskazywało na to zeznania świadków, ale to za mało. Tym bardziej, że wszyscy to członkowie jej rodziny, a zatem mieli interes w tym, żeby ubezpieczenie zostało wypłacone. Wątpliwości nie rozwiały badania wariografem. Nie można więc było jednoznacznie stwierdzić, że do kradzieży doszło, a tylko wówczas sąd mógłby nakazać wypłatę odszkodowania. Wyrok nie jest prawomocny.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Udowodnij to że nie jesteś programem *