Strona główna / Aktualności / Giewartów: Czwarta rocznica śmierci

Giewartów: Czwarta rocznica śmierci

Dokładnie cztery lata temu tragicznie zginął Szymon Mnich, 29-letni żołnierz z Giewartowa.

5 grudnia 2007 r. w Giewartowie pochowano śp. Szymona Mnicha.

Oto tekst, który pojawił się na łamach Kuriera kilka dni po tragedii:

Szymon Mnich od zawsze miał wokół siebie wielu kolegów. Był w tak zwanej „paczce” kumpli, bo był osobą życzliwą i otwartą. – Spotkałem go w ósmej klasie szkoły podstawowej. Obaj chodziliśmy do słupeckiej „trójki”, choć do różnych klas – opowiada słupczanin Dariusz Nowicki, policjant z zawodu. – W ósmej klasie, w szkolnym konkursie historycznym obaj dotarliśmy do finału wojewódzkiego. Tak rozpoczęła się nasza przyjaźń. Od przyjaciół dostał ksywę „Misiek”. – Mówiłem tak na niego, ale to był twardy gość i zawsze trzymaliśmy się razem – mówi Dariusz Nowicki. Najpierw chciał służyć w policji, później w wojsku. – Syn chciał służyć w mundurze. Zdał do poznańskiej podchorążówki, skończył szkołę i został zawodowym żołnierzem. To było jego marzenie – opowiada mama Szymona, Danuta Mnich. Wyjazd na wojnę To było latem w 2003 roku. – Szymon powiedział nam, że jedzie na wojnę do Iraku. Nie zgadzaliśmy się, ale on nie chciał o tym słyszeć. Po prostu pojechał i już. Ja wiedziałem, że to jest ciężka misja. Mieliśmy telefony, rozmowy… czułem, że to bardzo trudna służba, pod ciągłym stresem… – wspomina Antoni Mnich, ojciec Szymona. – Ale on był pogodny, nie chciał zrzucać na nas swojego stresu, nie chciał nas niepokoić – dodaje. Szymon wrócił z Iraku i wkrótce znów wyruszył na wojnę, w to samo miejsce na iracką pustynię. – Pamiętam jak opowiadał, że pełni służbę w miejscach, gdzie toczyły się regularne działania wojenne. Raz byli ewakuowani spod ostrzału moździerzowego. Szymon był dowódcą, który pierwszy wychodził na pole bitwy i ostatni z niego schodził. Gdy nadleciały śmigłowce, Szymon odliczył skrupulatnie cały oddział i pod ostrzałem wsiadł do maszyny jako ostatni – wspomina Dariusz Nowicki. Wesoły dzieciak To był dobry chłopak. – Mieszkam naprzeciwko Mnichów. Pamiętam go od maleńkości. To był wesoły dzieciak, pogodny i taki, co dorosłego zawsze rozweseli – opowiada Irena Kwiecińska. Wspominając Szymona kobieta nie potrafi pohamować łez. – Aż trudno uwierzyć, to straszne – mówi… Szymek był rzeczywiście lubiany. – Brał udział w obozach z niepełnosprawnymi dziećmi. Kochał góry. Był naszym jedynakiem. Otaczali go koledzy, był ciągle w ruchu – wspomina Danuta Mnich. Powrót z wojny Na wojnie Szymon poznał „ciemną stronę” człowieka. – Był w zasadzce, był ostrzeliwany i widział śmierć. Z jego opowieści wyłaniała się ponura wojenna historia – opowiada Dariusz Nowicki. Ożenił się i w 2006 roku urodziła się jego córka Maria Wiktoria. – Szymon był szczęśliwy. Te dwie kobiety – Ewa i Marysia – to była jego miłość. Naprawdę tym żył. – dodaje pan Dariusz. Szymon zamieszkał w Szczecinie, gdzie zawodowo służył w 12. Dywizji Zmechanizowanej. Był świetnie wyszkolonym żołnierzem. – Jako dowódca kolumny transporterów odbywał szkolenia za granicą, w jednostkach NATO, a później szkolił naszych żołnierzy. Słyszałem nawet taką anegdotę, że podczas szkolenia w Niemczech nasi pod dowództwem Szymona „utarli uszu” amerykańskim „Rangersom” – opowiada Nowicki. Koniec drogi 28 listopada żołnierze wracali z poligonu w Biedrusku do macierzystej jednostki w Szczecinie. Konwój złożony z czterech „rosomaków” pilotował tarpan honker. Kolumną dowodził 29-letni młodszy chorąży Szymon Mnich. Około 3 km przed Reczem, z niewyjaśnionych dotychczas przyczyn, kierowca tarpana starszy szeregowy najechał niespodziewanie na tył naczepy stojącego na drodze samochodu ciężarowego. Ciężarowy tir stał na poboczu po prawej stronie na awaryjnych światłach. – Prędkość całego konwoju wojskowego nie mogła być duża, bo „rosomaki” to powolne pojazdy. Szymon szkolił na poligonie w Biedrusku oddział, mający wyjechać na misję do Afganistanu – mówi Antoni Mnich. Honker niespodziewanie zjechał nagle w prawo, w kierunku naczepy i uderzył w stojącego na poboczu tira. Cały impet uderzenia poszedł w kierunku miejsca obok kierowcy. Siedzący tam dowódca kolumny – młodszy chorąży Szymon Mnich – zginął na miejscu. Opuścił żonę i osierocił roczną córeczkę.

2 komentarze

  1. smutne bardzo…

  2. Bylem z nim na misji w Iraku bylismy w jednym plutonie , odwazny waleczny

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Udowodnij to że nie jesteś programem *