Strona główna / Aktualności / HISTORIA: Przemyt w gminie Ostrowite

HISTORIA: Przemyt w gminie Ostrowite

Ładnych kilka lat temu na łamach Kuriera publikowany była Wielka Gawęda, cykl historycznych opowiadań dotyczących gminy Ostrowite. Dziś przypominam jedną z gawęd Pana Stanisława. Opowiada o przemycie, którego szlak przebiegał przez naszą gminę.

Kiedy po 1815 roku zaborcy podzieli Rzeczpospolitą, granica biegła na terenie naszej gminy, począwszy od Anastazewa, przez połowę jeziora Powidzkiego, do Kochowa. Większość tejże granicy stanowiły woda i pola, chociaż w Kochowie była normalna droga. Naturalnie, kiedy mamy do czynienia z granicą, zawsze wystąpić muszą różnice cen towarów. Przedsiębiorczy ludzie, a do takich z pewnością zaliczyć trzeba Polaków, nie omieszkali z tego skorzystać. Zaczął zatem na naszych terenach kwitnąć przemyt. Jednym z siedlisk przemytu było Ostrowite. Były tam dwie karczmy, w których często przemytnicy się spotykali. A co przemycano z Ostrowitego? Ano najczęściej spirytualia. Silny chłop miał specjalną beczkę, która z jednej strony była płaska, miała szelki. W taką beczkę wchodziło 40 litrów okowity – spirytusu, zazwyczaj gorzelnianego. Przemycano także tzw. czysta okowitę. Przemytnicy przekraczali granicę najczęściej na wysokości Lipnicy. Tam byli umówieni ludzie, którzy przewozili przemytników łódkami, naturalnie w nocy, do Polanowa, Powidza czy Ostrowa. Ci sami przemytnicy z terenów pruskich bardzo często zabierali towary, które było łatwo sprzedać po stronie rosyjskiej, czyli na terenie naszej gminy. To był tzw. mały przemyt. Drugi przemyt, jaki kwitł, dotyczył żywych zwierząt, zwłaszcza świń, koni i bydła rzeźnego, które przemycano przewożąc przez jezioro Powidzkie łodzią. Tak mi opowiadał autentyczny uczestnik tego procederu, który wówczas miał 17 lat. Kiedy z tym panem rozmawiałem, zastanawiał mnie fakt, jak udawało się przemycać zwierzęta, które musiały przecież kwiczeć. Otóż przemytnicy byli bardzo pomysłowi. Przed przerzutem zwierząt poili je wywarem z makowin. Po zażyciu tego narkotyku świnie były spokojne. Były jeszcze inne formy przemytu, na dużą skalę. Na przykład, kupowano 20 centnarów rzepaku, ładowano to na wóz, który ciągła para silnych koni. Wóz musiał być stosunkowo nowy. Przekraczano granice za Anastazewem, jadąc w stronę Wójcina. Tam były drogi. Rosyjska straż graniczna dostawała łapówkę, żeby w tym dniu tam nie pilnowała. Na terenie zaboru pruskiego wszystko było sprzedawane: ładunek, wóz i konie. Przemytnicy wracali tylko z markami, które wymieniano po bardzo korzystnym kursie. Przemyt musiał był bardzo intratnym interesem, skoro opłaciło się wręczać rosyjskim strażnikom wcale nie małe łapówki. A wiadomo, że Rosjanie byli strasznymi łapownikami. Popularne wówczas było powiedzenie, że tylko zdechła ryba nie bierze, bo każdy Rosjanin brał. To jest taka zaraźliwa choroba, które została w Polsce po zaborach. Stolicą przemytników, którzy sprzedawali po stronie pruskiej był Mielżyn. W tej małej, ale bogatej miejscowości hurtowo odbierano od przemytników wszystko. Tam też przemytnicy zaopatrywali się w towary bardziej przetworzone, których nie było po stronie rosyjskiej. Kilka słów należy poświęcić także tzw. przemytowi specjalnemu, który dotyczył przerzucania przez granicę ludzi. Przede wszystkim młodych mężczyzn, którzy nie chcieli służyć w carskim wojsku. Wówczas, służba w tej armii trwała od sześciu do ośmiu lat, a w najlepszym wypadku cztery lata. Bardzo wielu Polaków nie chciało służyć carowi. Wiali przez zieloną granice do Prus. Albo się tam osiedlali, albo dalej, przez ocean, docierali do Ameryki. Miejscowością, która zajmowano się organizacją przerzutu ludzi był Powidz. Tam wtajemniczone osoby przeprawiali ludzi, a następnie wywozili ich do Poznania, skąd emigranci wyruszali na zachód. Był jeszcze jeden rodzaj przemycanych ludzi, tych, którzy popadli w konflikt z prawem na tle politycznym. O ile na przemyt towarów, po otrzymaniu odpowiedniej łapówki, Rosjanie przymykali oko, o tyle, w przypadku przemytu ludzi, groziły bardzo surowe kary. Dlatego przemyt ludzi był bardzo ryzykowany, a co za tym idzie, musiał być także kosztowny. Sam przerzut przez granicę kosztował 250 rubli w złocie. Musimy sobie wyobrazić, jak dobrze było to zorganizowane, że się udawało. Jak wynika z relacji moich rozmówców, a miałem ich wielu, nie słyszałem nigdy, by na przemycie ludzi ktoś był przyłapany. Wtenczas podstawą do identyfikacji była metryka chrztu. A tą często fałszowano. Ja nie twierdze, ze nie łapano, ale moi rozmówcy nie potrafili mi podać przykładu, żeby przemycany człowiek dostał się w łapy zaborców. Przemyt to paskudny w świetle prawa proceder, ale wówczas, między zaborami pruskim i rosyjskim kwitł. Jest to fakt z historii naszej gminy mało znany. Warto zaznaczyć, że przemyt był najczęściej rodzinnym interesem. Nie wymienię nazwisk, ale znam trzy duże gospodarstwa na terenie naszej gminy, które zostały zakupione właśnie przez rodziny, które pieniądze zarobiły na przemycie. Do dziś jedno z tych gospodarstw funkcjonuje. Docenić należy fakt, że przemytnicy nie zmarnowali zarobionych w ten sposób fortun.

Opowiadanie śp. Stanisława Garsztki wysłuchał i do druku przygotował Michał Majewski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Udowodnij to że nie jesteś programem *